Ewa Siwoń przez znajomych zwana Avą, po raz pierwszy w zawodach wystartowała w Biegu Ursynowa na 5 km w 2010 roku. Później zaliczała kolejne, dłuższe dystanse, aż w końcu korzystając z porad trenera, przygotowała się do maratonu. Trening był ciężki, ale zaprocentował wynikiem 3:50 w debiucie. Po roku spróbowała swoich sił w Biegu Wierchami (29 km) i zakochała się w bieganiu po górach. W aktywności sportowej wspiera ją mąż.
– Góry mnie oszołomiły – mówi Ewa – Paradoksalnie im dłuższy bieg, tym lepiej zawsze mi się biegło. Ultramaraton to dla mnie “misterium”, najbardziej lubię, gdy na trasie jest mało zawodników i biegnę sama. Czasem łapię wtedy niezly „flow”. Poza tym każdy bieg górski to przygoda i piękne widoki. W biegach ulicznych tego nie ma.
Uwielbia kontakt z naturą, z ludźmi, endorfiny związane z wysiłkiem, zespolenie z lasem, górami, przebywanie nocą na trasie i pokonywanie własnych słabości w obliczu potęgi natury. Bardzo lubi rywalizację i zawsze stara się dać z siebie wszystko. Kocha wysiłek, a nawet ból i tę świadomość, że sięgnęła głęboko do rezerw swojego ciała oraz umysłu, i dała radę.
Blogować zaczęła gdy zajmowała się pływaniem na desce. Prowadziła wtedy jeden z pierwszych blogów windsurfingowych. Kiedy ta aktywność zeszła na drugi plan, to zaczęła pisać o bieganiu. Obecnie na fanpage’u publikuje głównie relacje z imprez. Nazwa powstała w okresie, gdy oprócz biegania (do przodu) jeszcze się wspinała (w górę). Teraz z braku czasu, na skały wspina się rzadko.
Ewa zawodowo zajmuje się tłumaczeniami prawniczymi i biznesowymi. Uważa, że w tej sferze bieganie pomogło jej w kwestii wyrobienia sobie dyscypliny do wykonywania zadań w określonym czasie. Lubi długie ultra. Gdyby nie kontuzje, to brałaby udział w większej ilości biegów na dystansach 100-kilometrowych, a może nawet w “dwusetkach”. Przy wyborze trasy kieruje się urodą terenu i skalą wyzwania. Woli trudne biegi, które dają satysfakcję z ich ukończenia. Podjęła też 3 wyprawy, trwające kilka dni, nie w ramach zawodów. Sama przebiegła wzdłuż całej Lofoty w Norwegii (260 km). Kiedy właśnie w tych terenach głęboko w górach przemierzała mniej popularne szlaki, nagle zobaczyła na skale płaczącą Francuzkę, która tam utknęła i bała się zejść. Siedziała tak już 2 godziny. Gdy zawołała rozpaczliwie, Ewa pomogła jej i sprowadziła bezpiecznie na dół. Jeszcze nigdy nie widziała takiej radości w oczach człowieka. Rok później przemierzyła też szlak South West CoastPath w Kornwalii (460 km), a potem trasę przez Alpy Szwajcarskie (Via Valais) biegnącą w większości wzdłuż szlaku HauteRoute (190 km).
Największą satysfakcję ma z pokonania Łemkowyna Ultra Trail na dystansie 150 km w czasie 25 godzin. Czuła też dumę z wygrania Maratonu Nadbużańśkiego i wyprzedzenia młodszych od niej o 20 lat zawodniczek, a także “złamanie” 9 godzin na dwóch pętlach Piekła Czantorii.
Ewa mieszka w Warszawie i często trenuje w Mazowieckim Parku Krajobrazowym. To piękny, ogromny las, ze sporą ilością podbiegów. Czasem zdarza jej się pojechać np. w Góry Świętokrzyskie, żeby tam pobiegać.
W tym roku w lutym startuje na dystansie 85-kilometrów na Ultra Śledziu, a w kwietniu w Salamandra Ultra Trail. Chce wziąć udział w Chianti Ultra Trail w Toskanii, żeby móc tam lokalnym winem opijać swoje urodziny. Marzy też o kolejnej solowej wyprawie, ale gdzie to się jeszcze okaże. Życzy sobie, żeby zdrowie pozwoliło jej jak najdłużej biegać po górach.